Wywiad z zespołem 1965

Warszawskie trio „1965” swoje korzenie wywodzi z klasycznego rocka, inspirowanego takimi zespołami, jak Led Zeppelin czy Pearl Jam. Ambicją grupy jest, aby każdy ich kolejny album był inny, niż poprzedni.

Ich debiutancka, wydana w 2015 roku płyta „High Time” zawierała bardzo różnorodny materiał, łączący riffowo-solówkowe granie rodem z lat 70 z brzmieniem lat 90. W tym roku ukazał się zaś ich drugi album zatytułowany „Panther” będący wybuchową mieszanką glam metalu i space rocka, gdzie spotykają się takie inspiracje, jak Mötley Crüe, Monster Magnet, Velvet Revolver czy Alice in Chains.

Obecny skład zespołu tworzą:

  • Michał Rogalski (gitara, wokal)
  • Marco Caponi (bas)
  • Tomasz Rudnicki (perkusja)

PMA: Niedawno rozmawiając z zespołem Keymakers zadałam im pytanie, czy nie wydaje im się że świat zwariował i że żyjemy w Matrixie. Wówczas miałam na myśli całą sytuację związaną z pandemią. Lecz to co teraz się dzieje na świecie, to już zupełnie przekracza ludzkie pojęcie. Jaka jest Wasza ocena sytuacji która ma wydarzenia tuż obok naszego kraju ?

Tomek:  Chyba nikt się nie spodziewał takiego obrotu sytuacji. Szczególnie teraz, kiedy wszyscy mieliśmy nadzieję, że pandemia wygaśnie powoli i będziemy mogli wrócić do normalnego życia. Jest to beznadziejna sytuacja rodem z jakiegoś filmu sci-fi, który oglądając jeszcze kilka lat temu pomyślelibyśmy jedynie „scenarzysta miał wyobraźnie”. Jedyne co napawa optymizmem, to jak szybko w tak trudnych czasach udało nam się zmobilizować i zjednoczyć, żeby stawić czoła tej sytuacji. Pokazuje to, że mimo wszystkich tych podziałów i różnic zdań w trudnej chwili wciąż jesteśmy w stanie zachować się jak należy. Miejmy jednak nadzieję, że sytuacja się deeskaluje w najbliższych dniach.

Michał: Niestety trudno jest nam ocenić sytuację, bo żaden z nas nie jest ekspertem od geopolityki. Ale chyba nawet eksperci nie wierzyli, że coś takiego jest możliwe. Przerażające i przygnębiające jest cierpienie niewinnych ludzi, którzy stracili swoje domy, zdrowie, życie. To wszystko jest całkowicie niepotrzebne i w XXI wieku ludzkość powinna już umieć unikać takich rzeczy. A jednak okazuje się, że wciąż przerabiamy scenariusze, które powinny pozostać już tylko na kartach podręczników do historii.

PMA: Nazwa Waszego zespołu w zasadzie mówi wszystko o muzyce przez Was wykonywanej. Jesteście młodymi ludźmi, skąd u Was fascynacje starym, dobrym rockiem?

Tomek: Mimo że nazwa dobrze sugeruje zainteresowaniem starym rockiem, może być tez odrobinę myląca, bo nasze inspiracje muzyczne to lata 80-te i 90-te. To muzyka, przy której się wychowywaliśmy i która wprowadzała nas w świat ciężkich brzmień. Każdy z nas ma inną historię jak te lata poznawał, ja na przykład muzykę poznawałem dzięki starszemu kuzynowi, który fascynował się zespołami metalowymi. Wspólne słuchanie Testamentu czy Metallica w jego stuningowanym maluchu, to moje pierwsze spotkania z mocnym graniem. I tak mi już zostało, to znaczy malucha nie mam, ale stare płyty wciąż stoją na półkach (śmiech).

Tomek: Nazwa zespołu również swe korzenie ma w latach 90-tych, bo pochodzi od nazwy albumu zespołu „The Afghan Whigs”, który został wydany w 1998 roku.

Michał: Tak, ta nazwa to miał być taki hołd dla płyty „1965” Afghanów i kiedy ją wymyślałem, wydawała się być świetnym pomysłem. Szczerze mówiąc, to nie wiem czy znam choć jedną osobę, która by słuchała tylko muzyki, która powstała w jej pokoleniu. Mnie po raz pierwszy na serio w świat muzyki wprowadził mój tata, który puścił mnie i mojej siostrze składankę Deep Purple. Miałem wtedy jakieś 10 lat. Chyba niedługo potem tego żałował, bo tłukliśmy tę składankę na okrągło. Potem moim muzycznym przewodnikiem stała się moja starsza siostra, która gdzieś na własną rękę prowadziła poszukiwania muzyczne i to dzięki niej poznałem takie zespoły, jak Led Zeppelin, Black Sabbath, Metallica czy Nirvana. A później, jak miałem jakieś trzynaście lat, to zacząłem nałogowo oglądać stację MTV2, gdzie czasami leciała klasyka, jak Guns N’Roses, ale przeważnie puszczali tam współczesnego (z perspektywy wczesnych lat dwutysięcznych) rocka, wtedy wkręciłem się w takie zespoły, jak Radiohead, Marilyn Manson czy Queens of the Stone Age. Generalnie na każdym etapie miałem szczęście napotykać osoby, które coś tam ogarniały i mówiły „słuchaj, musisz posłuchać tego zespołu!”. W sumie tak jest do dziś, bo nadal z chłopakami polecamy sobie zespoły. A dzisiaj w epoce internetu, ludzie już właściwie w ogóle nie są skrępowani ograniczeniami swojego „pokolenia”. Dzięki Spotify czy YT możesz słuchać najnowszych popowych hitów albo muzyki średniowiecznej, zależy co Ci bardziej w duszy gra

PMA: Jak powstają utwory 1965, czy jest w zespole jeden kompozytor, czy też jest to bardziej praca całej kapeli ?

Michał: Ewoluuje to od jednego kompozytora w kierunku coraz bardziej kolektywnej pracy nad utworami. Na naszej pierwszej płycie „High Time” wszystkie utwory są mojego autorstwa. Nagrałem wówczas w domu na kompie szereg demówek, które potem przedstawiłem znajomym muzykom, ograliśmy te numery na próbach i weszliśmy do studia. Na nowej płycie było podobnie, natomiast w czasie prób te utwory już dużo bardziej się zmieniły, a wkład chłopaków wykraczał już tylko poza sferę aranżacyjno-interpretacyjną. Teraz już powoli zaczynamy pracować nad nowym materiałem i na pewno będzie to jeszcze szło bardziej w stronę większego wkładu Tomka i Marco w moje pomysły. No i w stronę pracy nad pomysłami przyniesionymi przez chłopaków. No i w stronę tego, co zrodzi się ze wspólnych dżemów na próbach.

Tomek: Praca Michała w domowym zaciszu jest nie do przecenienia. Jego dema zawsze jasno przedstawiały Michała wizje na dany utwór i mimo że nie brakowało po drodze sporów co do ostatecznego kształtu piosenki, to większość pracy była już wykonana. Z biegiem lat mój i Marco wkład w proces twórczy się rozwijał, jednak to Michał odpowiada za kierunek rozwoju naszej muzyki. My bardziej pomagamy mu w podkreśleniu emocji które zostały w numerach już zawarte

Michał: Tak, spory co do zmian w numerach bywały czasem bardzo gorące, ale zawsze owocowały tym, że utwór stawał się lepszy i ciekawszy.

PMA: Każdego z Was chciałabym zapytać o to, jak zaczęła się Wasza przygoda z muzyką. W sensie, co spowodowało że zapragnąłeś być muzykiem. Poza powodem jak z obrazka poniżej:

Tomek: Zdecydowanie powód z obrazka 110% , inne powody ciężko znaleźć (śmiech). Ale szukając głębiej, muzyka zawsze była jakąś formą ucieczki od rzeczywistości, pozwalała mi odreagować i wyciszyć się w ciężkich chwilach, więc naturalnym krokiem naprzód było dla mnie znaleźć odpowiedni instrument i grać. Na nieszczęście dla moich rodziców wybrałem perkusję.

Michał: Powód z obrazka, to był cel, ale nie udało się go osiągnąć (jeszcze). A tak na poważnie, to nie wiem. Słuchałem muzyki i jarałem się nią, ale w końcu samo słuchanie muzyki innych nie wystarczało i chciało się tworzyć coś własnego. No, a jak już się stworzy coś własnego, to chciałoby się pokazać to innym ludziom i zobaczyć czy im się to podoba, czy nie. No i oczywiście lepiej, jak w stronę sceny lecą staniki, niż zgniłe pomidory, ale ostatecznie liczy się jednak to, czy udało mi się stworzyć coś, czego sam chciałbym słuchać.

Marco: Jeśli chodzi o mnie, to pochodzę z małego miasteczka położonego na wzgórzach w środkowych Włoszech. Kiedy miałem 15 lat, nie było jeszcze smartfonów ani internetu. Do muzyki podchodziłem w bardzo staroświecki sposób. Pewnego dnia wziąłem gitarę klasyczną mojego młodszego brata jako prowizoryczne rozwiązanie, ponieważ chciałem grać na pianinie, ale było ono zbyt drogie dla mojej rodziny. Zacząłem grać na gitarze z przyjaciółmi na piknikach, domowych imprezach i nad brzegiem morza przy typowych ogniskach. Muzyka, którą się dzieliliśmy, była jeszcze na kasetach, a coraz częściej na płytach CD. Początkowo czerpałem sugestie z telewizji, głównie z muzyki pop, ale dzięki przyjaciołom poznałem takie zespoły jak Queen („o, jest taki instrument, bas, który wygląda jak gitara”), Nirvana („o, nie trzeba być ekstremalnie cool, żeby grać muzykę, albo grać na basie” XD), Guns n’ Roses („bas jest bardzo słyszalny, a basiści też są fajni! „), Iron Maiden („możesz prowadzić zespół będąc basistą i OMG co to za tłusty metaliczny dźwięk w tle!!!?”), Extreme („technika i świadomość swojego brzmienia jest ważna także w hard rocku”), i tak dalej, i tak dalej. W końcu kupiłem bas i chciałem być taki jak moi idole. Miałem kilka przerw od aktywnego grania, zwłaszcza że bardzo trudno było mi założyć zespół podczas studiów na uniwersytecie. Przez wiele lat cierpiałem z powodu dualizmu bycia racjonalną osobą i niedoszłym artystą. Naprawdę się z tym zmagałem, aż w końcu, w wieku 33-34 lat, nastąpił przełom. Człowiek na powyższym zdjęciu, Lemmy Kilmister, zmarł po wielu latach dawania czadu. To smutne wydarzenie doprowadziło mnie do następującego wniosku: „cokolwiek bym nie robił w życiu, aby przetrwać nigdy (przenigdy!) nie opuszczę sceny; jeśli uda mi się zainspirować choćby jedną osobę na każdym występie, zrobię to, będę to kontynuował. Jeśli tylko jedna osoba będzie ruszać głową podczas moich koncertów, albo stukać nogą, jeśli tylko jedno dziecko będzie tańczyć albo gapić się na mnie podczas koncertu, zrobię wszystko, żeby je zainspirować i dać im trochę dobrej zabawy, bo może pewnego dnia kupią gitarę, bas albo zestaw perkusyjny i będą pamiętać dzień, w którym zrobili pierwszy krok w muzyce rockowej.

PMA: Marco, od jak dawna mieszkasz w Polsce i jak idzie Ci nauka naszego pięknego języka (Marco udzielał odpowiedzi w j.angielskim – dop.red.) ?

Marco: Do Warszawy przyjechałam pod koniec 2014 roku. Masz rację, polski to piękny język i nie żartuję! Ale to bardzo skomplikowane uczyć się nowego języka, gdy ma się stałą pracę, wielką pasję, jaką jest granie muzyki i inne hobby, które zajmuje dużo czasu. Mimo to mam bardzo dobre książki (angielskie lub włoskie), także z materiałami audio. Słucham polskiego radia; kiedy widzę ciekawe słowa lub tablice na ulicy czy w środkach transportu publicznego, zazwyczaj zmuszam się do przeczytania napisu, nawet jeśli go nie rozumiem. Albo, na przykład, czytam wiadomości na klatce schodowej mojego budynku (śmiech). Gramatyka jest trudna, ale nie niemożliwa do nauczenia. Dla mnie największą przeszkodą do pokonania jest słownictwo, nauka słówek. Nadal boję się całkowicie porzucić angielski, ale ludzie mówią, że mam ładną wymowę po polsku.

PMA: Marco, gdy mieszkałeś we Włoszech grałeś również w jakiś zespołach ? Możesz coś więcej powiedzieć o swojej karierze muzycznej zanim dołączyłeś do 1965 ?

Marco: Cóż, przed przyjazdem do Polski grałem w kilku cover bandach we Włoszech, w okolicach Rzymu. Niewiele więc warto o tym szczegółowo wspominać. Grałem głównie rock, hard-rock, progressive-rock i blues. Zespół, który zmienił moje życie, nazywał się „Little Knockin'”, był to zespół grający covery bluesowe. Z nimi odbyłem trzy małe trasy koncertowe po Polsce w latach 2011-2012, z koncertami w Bydgoszczy, Toruniu, Łodzi, Krakowie, Niepołomicach, Warszawie, Radomiu i Kielcach. W czasie tych doświadczeń bardzo polubiłem Polskę i dlatego rozważałem przeniesienie się do tego kraju jakiś czas później. Kiedy dołączyłem do 1965 (luty 2016), zespół miał już wydany swój pierwszy album „High Time”. Bardzo podobała mi się ta płyta, ponieważ była utrzymana w stylu mojej ulubionej muzyki. Ponieważ chłopaki mieli siedzibę w Warszawie (tak jak ja) i szukali nowego basisty, przygotowałem się do przesłuchania i poszło mi bardzo dobrze. Mam wielu włoskich przyjaciół w Warszawie, ale dla mnie bardzo ważne było, by dołączyć do lokalnych muzyków i wspólnie tworzyć dobrą muzykę. To najdłuższa współpraca muzyczna, jaką kiedykolwiek nawiązałem.

PMA: Wasze teksty – czym się inspirujecie ?

Michał: Chcieliśmy, żeby ten album był takim hard rockowym soundtrackiem do nigdy nie nakręconego filmu science-fiction z lat 80. Chcieliśmy, żeby także forma tekstów to odzwierciedlała. Inspirowały nas tutaj także filmy właśnie, takie jak „Terminator” czy „Blade Runner”. Jeśli zaś chodzi o treść tekstów to inspiruje mnie pewnie to samo, co większość autorów piosenek rockowych: miłość, seks, wściekłość, smutek, tęsknota za wolnością. Czyli rzeczy, które dotyczą każdego i których każdy doświadcza.

PMA: Terminator, Blade Runner – muszę przyznać że oba uwielbiam, zwłaszcza „Blade Runner” który jest moim zdecydowanie ulubionym filmem, głównie chyba przez fenomenalne zdjęcia i genialną rolę Hauera. A jak już jesteśmy przy filmach. Jaki film w ostatnim czasie zrobił na Was największe wrażenie ?

Tomek: Jako ze nie jestem fanem filmów o superbohaterach, to raczej rzadko trafiam do kin ostatnio. Czasem jednak zapowiedź filmu mnie zaintryguje i wyciągnie z domu i jednym z filmów, które ostatnio mnie zainteresowały był „C’mon C’mon” Mike’a Millsa. Raczej prosta historia, która jednak bardzo interesująco przedstawia relacje głównych bohaterów. Bardzo podoba mi się stylistyka tego filmu i świetna kreacja głównych bohaterów stworzonych przez Joaquina Phoenixa i Woody Normana. Ze starszych filmów które ostatnio odkryłem to największe wrażenie zrobił na mnie „Jojo Rabbit” – Taika Waititiego. Tak mnie wciągnął że jednego dnia obejrzałem go dwa razy i gdyby czas był to i może trzeci raz bym go obejrzał (śmiech).

Michał: W sensie estetycznym „Blade Runner” to dla mnie absolutne arcydzieło. Zdjęcia, scenografia, architektura, kostiumy – wszystko w tym filmie tworzy niesamowity klimat. Świat stworzony przez Ridley’a Scotta jest absolutnie zniewalający. Uwielbiam wracać do tego filmu, bo strasznie podoba mi się taka właśnie estetyka: mrocznej, dystopijnej przyszłości w skąpanym w zimnym deszczu mieście. A skoro już mowa o mrocznym, deszczowym mieście, to strasznie mi się ostatnio podobał „Batman” Matta Reevesa (tak, jestem fanem filmów o superbohaterach i się tego nie wstydzę). Niektórym się ten film nie podoba, bo za długi, za wolne tempo akcji. Jak dla mnie ten film mógłby trwać i cztery godziny, a ja mógłbym się już w tym klimacie totalnie zanurzyć i smakować każdą minutę tego mrocznego, gotyckiego Gotham.

PMA:  Czy poza muzyką macie jeszcze czas na inne pasje ?

Tomek: Muzyka i praca zajmuje tyle czasu ze ciężko znaleźć czas na więcej pasji, wiec pozostają one bardzo zaniedbane, ale gdy szukam odskoczni, to nic nie jest lepsze od dobrej książki. Fantastyka, sci-fi, obyczajowe – wszystko co ma w sobie zalążek dobrej historii, która nie wpada w zbyt wiele „cliche”. I podróże – ucieczki w góry lub spacery po nieznanych miastach.

PMA: Trochę lat już razem gracie, opowiedzcie proszę o najzabawniejszej historii jaka Wam się przydarzyła.

Michał: Szczerze mówiąc, nic mi nie przychodzi do głowy, nasze życie jest raczej nudne (śmiech). Oczywiście zdarzają się takie historie, że jesteśmy w trasie,  przyjeżdżamy do hostelu, a tutaj okazuje się, że ktoś nie zabukował noclegu. Albo że jedziemy sobie autostradą, a tu się zaczyna palić błotnik itd. Ale to raczej sztampowe historie, myślę, że każdy zespół to potwierdzi (śmiech). Poza tym, jak palił się błotnik, no to cóż… WTEDY nie było nam do śmiechu.

PMA: Koncerty czy praca w studio przy nagrywaniu materiału. Co bardziej was kręci ?

Michał: Kiedyś kiedy byłem młody (śmiech) bym bez wahania powiedział, że koncerty, bo przecież tam jest prawdziwy rock and roll i kontakt z publicznością i te momenty, w którym cały zespół jest idealnie zgrany i nie możesz przestać się uśmiechać, bo utwór naprawdę dobrze wyszedł! Albo momenty, gdy odnotowujesz, że oklaski publiczności są nie tylko z uprzejmości, ale że ludzie naprawdę jarają się tym, co robisz. Natomiast z wiekiem coraz bardziej doceniam też pracę w studio. Moment, gdy wchodzimy do studia, to jest ta ekscytująca chwila, kiedy taśma (a raczej miejsce na dysku twardym komputera) jest jeszcze puste, wszystko się może zdarzyć, mogą zdarzyć się rzeczy wspaniałe i to od nas zależy, co stworzymy. Wychodząc ze studia mamy oczywiście wrażenie, że wszystko to brzmi słabo i mogliśmy to nagrać lepiej. Ale później, za jakieś pół roku, wracamy do tego materiału i myślimy sobie: to jest zajebiste, naprawdę my to nagraliśmy!? Potem do tego nagrania można wracać właściwie w każdym dowolnym momencie i jest to równie satysfakcjonujące, co granie na żywo.

Tomek: Zdecydowanie koncerty – w studio masz pełna kontrole nad tym jak brzmisz, możesz dopracować każdy najmniejszy aspekt tego jak utwór będzie brzmiał, przemyśleć co chcesz pokazać publiczności i uzyskać brzmienia inaczej nieosiągalne ale kontakt z publika, emocje w klubie i delikatny stres przed każdym występem który jak zaczynasz grać przeradza się w podekscytowanie jest nie do zastąpienia w żaden sposób. Dlatego gdy po 3 latach przerwy covidowej mieliśmy stanąć na scenie ponownie nie mogłem doczekać się każdego koncertu, jakbym występował za każdym razem pierwszy raz. I po każdym koncercie, gdy emocje zaczynały opadać jedyne co mnie motywowało do wstania w poniedziałek do pracy, była myśl ze już niedługo znowu będę mógł wyjść na scenę. Widać nasze spojrzenie na to nie jest konsystentne, ale może właśnie dzięki temu zarówno w studio jak i na scenie bawimy się genialnie – wzajemnie się zarażamy entuzjazmem tam gdzie mamy go najwięcej.

PMA: Bardzo często w polskich kapelach śpiewających po angielsku drażni mnie koszmarny akcent wokalistów. No bo jeśli kaleczysz obcy język, to może lepiej śpiewać w ojczystym ? Słuchając pierwszy raz „Panther” muszę przyznać, że aż z ciekawości sprawdziłam czy przypadkiem wokalistą 1965 nie jest „native”. Wielkie brawa za to. I pytanie, czy decyzja aby śpiewać po angielsku przyszła naturalnie, czy był to zabieg celowy aby zwiększyć grono ewentualnych fanów ?

Michał: Dzięki, miło mi to słyszeć. Decyzja o śpiewaniu po angielsku wynika z tego, że 95% muzyki na której się wychowałem, to była muzyka śpiewana po angielsku. A wiadomo, że człowiek na początku chce tworzyć coś, co jest jakoś tam podobne do jego inspiracji. A potem już mi tak zostało i teraz jak przychodzi mi do głowy jakiś pomysł na tekst czy frazę, to jest on po angielsku.

PMA: Wiadomo jakie mamy czasy, od dawna jest problem ze sprzedażą płyt z muzyką nie komercyjną. Stąd pytanie jak Wam idzie sprzedaż ?

Michał: Płyty, ale także koszulki sprzedajemy na koncertach, na jesieni planujemy trasę koncertową po kilkunastu polskich miastach. Ale płyty sprzedają się jak ciepłe bułeczki, więc jeśli komuś zależy na kupnie płyty/t-shirtu, to zapraszamy na naszego Bandcampa.

PMA: Powiedzcie proszę coś o nagrywaniu „Panther”. W jakim studio nagrywaliscie, kto zajął się miksami i masterami i ogólnie jak wspominacie pracę nad Waszym drugim albumem.

Tomek: Płytę nagraliśmy w „Mustache Ministry” gdzie inżynierem jest Marcin Klimczak. Na jego studio wpadłem kilka lat temu, kiedy zachwycałem się inną produkcją, którą nagrywał – albumem The Stubs. Jak przyszedł czas wyboru miejsca nie mogłem nie zasugerować, a wręcz nalegać na to, żeby nagrywać właśnie tutaj. To co najbardziej przykuło moja uwagę na nagraniach robionych przez Marcina to jego umiejętność uchwycenia energii zespołu w studio – te płyty nie brzmią plastikowo, co jest częstym problemem przy rockowych mniejszych, a czasem i większych produkcjach. Brzmią bardzo profesjonalnie, energetycznie i spójnie ale Marcin nie robi z nich kiczowatych popowych numerów. Jest tam gruz i mięso, którego nie może zabraknąć na prawdziwie rockowym albumie. A praca w studio z Marcinem to nic innego jak świetna zabawa i uczucie, że to nad czym pracowałeś przez lata będzie najlepszą wersją siebie.

Michał: Tak, podłączam się pod te zachwyty nad Marcinem Klimczakiem. Z kolei miksowanie i mastering powierzyliśmy Haldorowi Grunbergowi. W wielu produkcjach, którymi się jarałem w ostatnich latach, czy to płyta „III” zespołu Weedpecker czy „Off The Scale” Major Kong i wielu, wielu innych wszędzie pojawiało się jego nazwisko. Pomyślałem, że to nie może być przypadek, że te wszystkie albumy brzmią tak świetnie. Ale też myślałem sobie, że „eee, gość pracuje z pierwszoligowymi graczami, w końcu był też zaangażowany w produkcje Behemotha czy Me and That Man, więc pewnie raczej nie ma co się do niego odzywać”. Ale w końcu nie wytrzymałem i stwierdziłem: a co tam, zapytać nie zaszkodzi. No i okazało się, że Haldor był gotów z nami pracować. I pracując z nim, mogliśmy się przekonać na własnej skórze, dlaczego najlepsi tworzą płyty właśnie z nim.

Tomek: A jeśli chodzi o prace nad materiałem na płytę – ta historia rozciąga się w czasie – kiedy dołączyłem do zespołu w 2017 roku, 3 utwory których można posłuchać na płycie były już napisane a Michal, Marco i nasz poprzedni gitarzysta Stefan Jabłczyński wraz z ich znajomym Łukaszem Kubackim za garami zdążyli nagrać pierwszy singiel –  utwór „Panther”. Potem przyszedł czas na koncert, próby dopasowania charakterów i po wielu latach i kilku zmianach na pozycji gitarzysty prowadzącego wyklarował się materiał w całości. Nie było łatwo skupić się na tworzeniu nowych numerów podczas gdy co kilka miesięcy trzeba było wdrażać nowego członka zespołu w nasz styl gry i pracy – dlatego ostatecznie płytę przygotowaliśmy i nagraliśmy bez czwartego członka zespołu zapraszając kilku znajomych do współpracy przy partiach gitary prowadzącej. Można podsumować to w kilku słowach – było ciężko to spiąć ale patrząc na efekt końcowy – było warto.

Michał: Na naszą obronę, możemy powiedzieć nieskromnie, że materiał jest naprawdę dopracowany. No i gościnni gitarzyści: Mikołaj Piechocki, Janek Jasiński i Michał Kalinowski zagrali świetnie, dzięki czemu mamy na płycie więcej epickich solówek, niż na niejednej płycie legend rocka 😂

PMA: Myślicie już o kolejnej płycie ?

Tomek: Pracujemy nad tym – nie planujemy czekać kolejnych 7 lat z wydaniem kolejnej płyty, dlatego jak tylko udało nam się ogarnąć promocje płyty i trasę koncertowa wzięliśmy się do roboty. Mamy już parę riffów, kilka pomysłów i rozgrzebanych fragmentów utworów. Nowy materiał ma być w całości stworzony wspólnymi siłami dlatego myślę że nauczenie się nowego stylu tworzenia numerów zajmie nam trochę czasu, ale znamy się już tak dobrze, że jak tylko przebrniemy przez pierwszy numer to kolejne będą się pojawiać jeden za drugim.

PMA: Stylistycznie nastąpi jakaś zmiana czy idziecie w kierunku wyznaczonym przez „Panther” ?

Tomek: Mamy parę pomysłów jak rozwinąć koncepty z „Panther” i raczej w tym kierunku chcemy się  skierować. To czego jednak nie zrobimy to „Panther 2.0”

PMA: Jak wasza muzyka jest odbierana na koncertach ?

Tomek: Myślę, że nie jesteśmy w stanie być w tej kwestii obiektywni. Zawsze dajemy na scenie z siebie 110% i publika to chwyta. Wiadomo, zdarzają się koncerty lepsze i gorsze, ale na trasie promującej „Panther” nie było takiego koncertu, po którym ktoś by nie podszedł z wyrazami uznania. W tej kwestii jednak szczerze zachęcam po prostu sprawdzić osobiście jak to wygląda. Zagramy w tym roku jeszcze wiele koncertów w różnych częściach Polski.

PMA: Tak zastanawiam się jakie łączą was stosunki w kapeli ? Tzn. skonkretyzuję, czy poza kapelą również spotykacie się towarzysko, możecie powiedzieć o sobie, że jesteście przyjaciółmi ?

Tomek: Myślę, że nie ma szans żebyśmy wytrzymali ze sobą w jednym zespole tyle lat nie dogadując się również prywatnie. Wspólne wyjścia na koncerty, zespołowe obiady czy po prostu wyjścia na piwko to podstawa. Bez tego w trasie byśmy się pozabijali przy pierwszej okazji (śmiech).

PMA: Jako, że powoli zmierzamy do końca rozmowy, zapytam o Wasze najbliższe plany.

Tomek: Nasze najbliższe plany skupiają się głównie na koncertach. Mamy do zagrania w czerwcu koncert w Gdańsku, jesteśmy też w trakcie szykowania jesiennej trasy koncertowej. I tak jak już wspomnieliśmy – pracujemy nad nowym materiałem. Mamy masę pomysłów i chcemy jak najszybciej podzielić się nimi z publiką.

PMA: A gdzie widzicie siebie za powiedzmy 10 lat ?

Michał: Mamy nadzieję, że nie na post-apokaliptycznej pustyni, walczących o wodę i paliwo z innymi plemionami (śmiech). A nieco bardziej serio, trudno planować z tak dużym wyprzedzeniem, zazwyczaj planowanie i wizualizowanie sobie przyszłości w tak dalekiej perspektywie kończy się bolesnymi rozczarowaniami. Na pewno dobrze by było, żeby do tego czasu nagrać ze 2-3 kolejne płyty (pomiędzy naszym debiutem a drugą płytą minęło 7 lat, to trochę za długo). Super ekstra byłoby, gdybyśmy mogli graniem zarabiać na życie, ale na to też nie należy się nastawiać.

PMA: Wielkie dzięki za rozmowę.

Michał: Dziękujemy również i przy okazji pozdrawiamy wszystkich czytelników portalu Polska Muzyka alternatywna.

1965 Album „Panther”

O samym 1965 można powiedzieć wiele, ale nie to, że jest to zespół jednowymiarowy. Choć warszawskie trio  swe korzenie wywodzi z klasycznego rocka, inspirowanego takimi zespołami, jak Led Zeppelin czy Pearl Jam, muzyce 1965 trudno przyczepić konkretną etykietkę. Ambicją grupy jest, aby każdy ich kolejny album był inny, niż poprzedni. Nowe wydawnictwo zatytułowane „Panther” ukaże się już 4…

Oceń ten wpis:


Odkryj więcej z Polska Muzyka alternatywna

Subscribe to get the latest posts to your email.

Dodaj komentarz