Wyjątkowy wywiad udostępniony dzięki rozmówcom do publikacji w zasobach Polskiej Muzyki alternatywnej, rozmowa Jakuba Szczęsnego Czarneckiego z Lessem. Wywiad dotyczy Albumu Czerwca 2025 – „Heavy Words”, w którym Jakub eksploruje proces twórczy w muzyce, pytając o źródła inspiracji i rolę wizjonerów w sztuce. Natomiast Less podkreśla, że twórczość polega na odkrywaniu nowych możliwości, łączeniu różnych gatunków muzycznych oraz ich głębszym odbiorze przez słuchaczy. Zapraszam do przeczytania.

fot. Adam Tomasz Myśków
Wiesz, czasem zastanawiam się, skąd twórcy muzyki (tacy jak Ty), filmu, czy innych form sztuki, biorą te wszystkie pomysły; to, co dzieje się w ich twórczości. Bo przecież niektóre ich wizje się potem sprawdzają i przestają być jakimś science fiction, a stają się rzeczywistością. Nawet taki smartfon… Dziś przedmiot codziennego użytku, a czterdzieści lat temu: wizja rodem z filmów fantastycznych.
Ci twórcy nierzadko byli wizjonerami; mówię podwójnie. Bo jedni mieli autentyczne, mentalne wizje, we śnie czy na jawie, może po jakichś „wspomagaczach”, a inni używali swojego geniuszu analitycznego, aby wnioskować, co i jak może się rozwijać i do czego to może doprowadzić. Moja płyta też jest wizją; może nie tyle zerkającą „co ona kiedyś sobą zrobi”, ale przede wszystkim wizją możliwości. To możliwość zrobienia czegoś „more” w oparciu o to, co już mamy. I gdyby przyjrzeć się takim wizjonerom -analitykom, to chyba każdy z nich dotyka tematu „co było pierwsze: jajko czy kura?”
Widzisz, i dobrze, że do tego nawiązałeś. Bo tak, jak „jajko czy kura”, można by się zastanowić co było pierwsze. Bo pierwsze było chyba słowo, a my właśnie rozmawiamy o muzyce i słowie. Na pewno pierwszy był dźwięk… ale czy to już było słowo? Taki człowiek pierwotny chciał się z drugim komunikować i wydawał dźwięki. Czy najpierw więc wytworzyła się mowa czy muzyka?
Mowa na pewno jest świadomie ukształtowanym dźwiękiem; zresztą muzyka też. Myślę, że potrzeba przetrwania jako pierwszą wytworzyła zalążki mowy. Ale muzyka mogła powstawać obok, niezależnie. Bo świat zewnętrzny pełen jest dźwięków, a człowiek lubi naśladować. Mogło to pójść w tę stronę. No i pamiętajmy, że nawet dźwięki Natury odbieramy nierzadko, jako muzykę, bo Ona potrafi tak właśnie brzmieć. Można by więc powiedzieć, że jakiś kreator, można to nazwać Wszechświadomością, stworzył te dźwięki, które brzmią tak pięknie, że skądś to piękno musiało się wziąć. Na pewno więc w Kosmosie pierwsza była muzyka.
A ja najpierw to usłyszałem, a potem przeczytałem text, bo pomyślałem „O, Less zrobił coś wyjątkowego”. I wgryzłem się w treść, która nawiązuje do noweli o Cthulhu, i stwierdziłem, że facet zrobił świetną robotę, że to wszystko się niesamowicie składa! Jak on to wymyślił! I zauważyłem, wiesz, że w tych wszystkich utworach przewija się w dużej mierze wspólna tematyka: antyczne kulty…
No, bo choćby przy Ironach mamy starożytny Egipt… KAT jest mistyczny w tekście.

fot. Maciej Wiaderkiewicz
Behemoth też podobnie, i Diamond. I ja to wychwyciłem czytając i texty, i opisy w książce. I mówię: „Kurczę, to taki rodzaj wątku, który spaja całość”. I się gdzieś pojawia pytanie: „Dlaczego akurat te numery zostały wybrane?” Bo to opowieść o mrocznej stronie ludzkiej natury; skłonność do wyznawania kultów.
W sumie nawet w takim „Scent of Dark” pokazany jest ten ludzki mrok, ale widzimy tam związek przede wszystkim z ludzkim mentalem.
Wiesz co? Bo wszystko jest blisko człowieka. To on odpowiedzialny jest za powstanie tych mrocznych kultów. To człowiek nadaje im kształt i treść, że później inni ludzie postrzegają to, jako coś miarodajnego, że to po prostu jest. No właśnie Cthulhu, czyli nowela, jest tak sugestywnie napisana… Bo wiesz: napisać w tamtym czasie taką rzecz, trochę jakby dokumentalną…
Scent of Dark / vocal version by Less
To tak, jak radiowa wersja „Wojny światów”.
Dokładnie tak! Więc to musiało zrobić wrażenie i poruszyć ludzi, że pewnie niejeden zastanawiał się czy faktycznie tak nie ma. I to była jego decyzja, żeby zamieszać ludziom trochę w głowach.
No i w tym momencie dochodzimy do wizjonerów. A wizjonerzy pchają ludzkość ku postępowi, ku czemuś nowemu. Potem następuje okres, że mają oni tysiące naśladowców. I coś, co było takie świeże, nowe staje się później oczywiste, zwyczajne. I ja postrzegam ciebie, jako swego rodzaju wizjonera, bo stworzyłeś nowy gatunek muzyczny. Teraz zastanawiamy się „co jeszcze można ze sobą pomieszać?” Nawet reggae z black metalem pewnie można. Ale słyszałem połączenie techno i black metalu. Niezła jazda. A ogranicza nas wyobraźnia.
Właśnie. Zdecydowanie myślę, że to kwestia właśnie wyobraźni, wizji, ale i odwagi. Bo niejedna osoba myśli „czy to wypada?”, „co ludzie powiedzą?” A gdyby się tym ograniczać, to nie wiem czy doszlibyśmy dziś do średniowiecza. Jak to na przełomie tysiącleci ktoś fajnie napisał, że „jedną nogą jesteśmy w XXI. wieku, a drugą nadal tkwimy w jaskini”. A przecież robimy rzeczy, bo dobrze się z nimi czujemy; odczuwamy z nimi więź. Tak właśnie jest w kontekście wybranych przeze mnie numerów: ja je po prostu uwielbiam! I żeby była jasność: chodzi o uwielbienie właśnie wersji instrumentalnych! Tylko skoro jestem wokalistą, to dlaczego nie miałem zrobić z nimi czegoś, co mi chodziło po głowie? I odrobinę sprostuję: jak czytałeś, to wiesz, że ja nie tyle wymyśliłem nowy gatunek muzyki, tylko go określiłem. To pochwycenie potencjału, jak u Gounoda, który dograł swoim jednym paluszkiem skromną linię do utworu Bacha i dzięki temu sprawił, że kompozycja stała się ciekawsza harmonicznie. Ona dzięki temu wpływa o wiele pełniej na wyobraźnię. Podobnie i ja poczułem potencjał i możliwość, i przekazałem to za pomocą moich wersji. Wiadomo, że jeden uzna to za coś fajnego, a drugi nie. No cóż: taki mamy różnorodny świat. Przeczytałem gdzieś w opiniach, że to, co zrobiłem z Ktulu, to tak, jakby pokolorować kredkami Monę Lisę. No właśnie niezupełnie. Ktoś pisząc taką opinię pokazuje brak wiedzy, wyobraźni i umiejętności odbierania sztuki. Malowanie kredkami oryginału, to w mojej opinii na przykład silenie się, żeby zabrzmieć idealnie tak samo, jak oryginał. Jedni czują, że chcą zrobić właśnie tak, a inni zrobią po swojemu. I nawet jak numer wokalny będzie odwzorowany w wersji instrumentalnej, to i tak linia wokalna zostanie poprowadzona przez któryś z instrumentów. I to są covery. A moje działanie jest czymś innym i postanowiłem to nazwać, bo w sumie niby ktoś też tak robił, ale nigdy nie miało to określenia. Dlatego jeśli mimo wszystko zostanie to zapamiętane, że „vocker”, to nowy gatunek stworzony przeze mnie, to oczywiście będzie to czysta zajebistość!
The Call of Ktulu / vocal version by Less
Ja się spotkałem z taką opinią czy ty nie chcesz sobie wystawić pomnika; że to może być jakiś element próżności z twojej strony. Ale ja ciebie postrzegam, jako… jak by to ładnie ubrać w słowa… Ty jesteś według mnie świadomym kreatorem rzeczywistości. Ty coś sobie wymyślisz i mówisz: „A czemu by tego nie zrobić?” I otwierasz sobie jakieś drzwi. Ty się poruszasz w tej swojej czasoprzestrzeni. Tu jest niby Matrix, a ty po prostu mówisz: „To ja sobie wejdę w te drzwi i zobaczę co tam jest”.
No ale to jest naturalna ciekawość świata. I siebie także przecież.
Tylko że nie każdy ma odwagę tam zajrzeć. Czyli chodzi o to, żeby ktoś taki, jak ty najpierw tam wszedł. Bo na przykład ja poruszam się po tej czasoprzestrzeni po omacku i nie posiadam takiej wiedzy, jaką ty masz na temat tego Wszechświata, ale też mnie to interesuje. Ty jesteś dla mnie bardzo inspirującą postacią i fajnie, ze możemy się spotkać i powymieniać spostrzeżeniami.
Jeśli chodzi o pomnik, to takie rzeczy tworzą ludzie. Czyli jeśli ktoś jest dla ludzi kimś, komu uznają, że warto go postawić, to go zrobią. A jeśli nie, to on nie powstanie; czy będzie to pomnik w postaci marmurowo-brązowo-mosiężnej, czy pamięć, która się zakorzeni w ludziach w postaci zwyczaju przywoływanego przy okazji różnych okazji. Czyli postrzeganie tego co ja robię, czy co ktokolwiek robi, jest zależne od odbiorcy. To, że dla kogoś będę inspiracją, to już samo to właśnie jest nagrodą, takim małym pomnikiem. I ktoś mi go może stworzyć, dla siebie samego, a ja na przykład o tym nie będę wiedział. Wiesz… dla mnie nagrody i takie tam mogą nie istnieć. Powiem ci, że te wyróżnienia, których kilka udało mi się otrzymać, stoją głęboko schowane w szafie i nikomu się tym nie chwalę. Interesuje mnie natomiast moja mantra „more”, czyli jeszcze, więcej, bardziej. Interesuje mnie tworzenie coraz to kolejnych rzeczy, i gdy już coś stworzę, to ono przestaje dla mnie w pewien sposób istnieć.
Najważniejsze, żeby ludzie doceniali to, co ktoś robi i puszczali dobre słowo o tym dalej. Pewien znajomy zauważył, że „Heavy Words” jest fajnym papierkiem lakmusowym do zweryfikowania swoich gustów muzycznych i podejścia do muzyki. Powiedziałem mu, że jednym z kryteriów powstania materiału jest też potencjał pod tytułem: ktoś wysłucha Ktulu, Ironów, Diamonda czy innych w mojej wersji i stwierdzi, że to jest lepsze od oryginału, a mam wiele takich głosów, co oczywiście bardzo cieszy, to jeśli trafi to na artystę, który zarzucił jakiś swój projekt, bo jest „do dupy”, bo „nie da rady”, czy „nie wie jak to zrobić”, to słuchając mojego projektu być może zechce wrócić, spojrzeć inaczej na to, co zarzucił i być może dać radę to dokończyć. Albo i zrobi to jeszcze lepiej, niż wcześniej zakładał!


No, to jest coś, o czym mówiłem wcześniej, że wszedł sobie gościu w te drzwi, i wyszedł zadowolony. Coś mu się udało, zrobił coś nowego, to może ja też tam wejdę.
A ludzie lubią naśladować coś, co ktoś już zrobił. Chcą robić tak, jak inni.
Ale niektórzy boją się wyjść przed szereg, choć fajnie jest szukać swojej indywidualności i tworzyć coś nowego. Takie jest właśnie przecieranie ścieżek, tworzenie nowych trendów, bo na początku wszyscy patrzą i mówią, że „nie, to niedozwolone jest; a już na pewno nie w tym gatunku”, po czym za rok okazuje się, że to chwyciło.
Zobacz, podobnie było przecież z „Domination” Morbidów. Ludzie psioczyli na nią, a ja uważałem, że wyprzedziła swój czas.
A to ciekawe, bo ja osobiście też dużo jej słuchałem. I teraz dochodzimy do wpływu rzeczy na masy ludzkie. Puzzle się zaczynają układać. Bo przecież zawsze jest ważny kontekst. Patrz: Metallica, Ktulu, człowiek napisał ciekawy text, warto poczytać. A potem sięgasz do Lovecrafta, co on tam jeszcze innego napisał. A potem sięgasz po coś podobnego i poszerzasz swoją wiedzę i zainteresowania. I tak dalej. Zresztą zobacz, że Meta wyciągnęła na światło dzienne trochę tych zapomnianych zespołów, jak nagrała choćby Garage. One dostały wtedy nowe życie. Dla porównania: Metallica ma Lovecrafta. U nas Romek Kostrzewski też się zajmował twórcami, na przykład Młodej Polski. I ja kiedyś słuchając KATa nie miałem świadomości, że on czerpie jakieś inspiracje. I później, jak sięgasz do tych inspiracji, widzisz skąd on to brał i co go fascynowało, zaczynasz czytać, to texty nagle mają inny wydźwięk. Albo taki „Żołnierz fortuny” Turbo. Słuchałem tego od podstawówki, bardzo mi się spodobało. I jak się tak zastanawiałem nad tekstem, czyli skąd się wziął, to pomyślałem, że przecież Purple nagrali numer o takim tytule. Zresztą Grzesiek Kupczyk jest wielkim fanem Coverdale’a. Ale potem, na lekcji polskiego, otwieram „Sonety krymskie” Mickiewicza, sonet „Burza”. Czytam i mówię „no i mam ‘Żołnierza fortuny’!” Prawie jota w jotę! Nawet niektóre szyki zdań są, jak tamte. I znając text Turbo nie jesteś w stanie tego nie zauważyć.
No i to jest właśnie ta inspiracyjność. Bo jeżeli ciebie coś ciekawi, to starasz się to przekazać ludziom. Tworzysz z tego taki przekaz, który ludzi zaciekawi, z którego być może ktoś zechce skorzystać. Ubierasz więc swoją inspirację w text, w nowy przekaz i robisz z tego petardę, czyli robisz to najlepiej, jak w danej chwili potrafisz.
No, ale nigdy nie wiesz jaki będzie miała zasięg rażenia ta petarda, i jaki będzie skutek jej odbioru.
To prawda, dlatego właśnie trzeba robić to najlepiej, a nie tylko robić, żeby zrobić. Wszystko powinno zostać zrobione już w głowie. Jeśli czujesz, że coś ma mieć ogień, kopyto, to tak to zrób. A jeśli coś ma być subtelne, mantryczne – tak to wymyśl i przygotuj. I nie patrz jakie będą skutki odbioru. Ty masz mieć ciary na plecach podczas słuchania.
Jak mówiliśmy o mieszaniu gatunków, tworzeniu czegoś nowego, to przypomniałeś mi, jak rozmawiałem z managerami próbując zainteresować ich przedsięwzięciem. I oni pytali: „Ale czemu stylistycznie to jest taki rozjazd?” No to ja mówię im, że clue projektu, to nie jest skupienie się na stylu, tylko stworzenie wokalnych wersji utworów instrumentalnych. A że w obszarze rocka i metalu mamy ogromny wachlarz odcieni, to też chcę pokazać jak wiele rodzajów muzyki mnie pociąga i, jednocześnie, w jak szerokiej przestrzeni dobrze się czuję nie tylko wokalnie, ale też w kontekście konceptualnym. I to są te ciary, bo otrzymujesz coś, co sięga do różnych rejonów twojej wrażliwości, jako odbiorcy. Czyli masz i łagodne, melodyjne rzeczy, i są też mroczne przestrzenie, i bluźniercza filozofia.
KAT – Talizman / vocal version by Less
No tak: wokal to jedno, a tworzenie textu, to jeszcze coś innego, czy już w ogóle wymyślenie do niego dobrej opowieści. I powiem tu, jak bardzo zainspirował mnie text „Delhi”. Powiem ci, że jak słucham tego numeru, to ja tam jestem! Chociaż nigdy tam nie byłem!
Widzisz… To jest właśnie mój sposób przetwarzania materii twórczej. Jak się za coś biorę, to najpierw staram się zintegrować z tym energetycznie, odczuwam o czym to opowiada i gdzie są nasze wspólne fluidy. I przy „Delhi” na przykład tak było, że zamknąłem oczy i odbyłem podróż mentalną. Dałem się ponieść wizjom, klimatowi, charakterowi miejsca. I właśnie dzięki temu, że ty i parę innych osób mówi, że one czują ten opis, że one tam są, moje wokalne wersje mają szansę narobić trochę właśnie takiego pozytywnego zamieszania, czyli wyprawić ludzi w jedenaście podróży do różnych światów.
I właśnie o to chodzi chyba w muzyce.
Dokładnie tak, no ale wiadomo, że nie tylko w muzyce. W sztuce ogólnie. Odbiorca, jeśli ma wyobraźnię i trochę wiedzy, to potrafi sobie być może wyobrazić kolorowość takiego Delhi; jego gorące, gęste powietrze, barwność wielokulturową, tabuny ludzi, stragany gdzie się nie obejrzysz…
No właśnie ty mógłbyś opowiadać o tym pewnie i przez godzinę. Używasz całej gamy słów, żeby to opisać, a tutaj? Pamiętajmy, że mamy na to tylko kilka minut. I to jest właśnie sztuka, czyli już umiejętność przekazania tego bogactwa opisów w sposób skompresowany, czyli finalnie prosty.
To już jest, przyznam, umiejętność odczuwania materii twórczej. Musisz to umieć czuć, żeby wiedzieć jakie przekazy w tej pigułce najlepiej przemówią i zbudują przy okazji aurę. To tak, jak choćby w przypadku „Talizmana”, gdzie jeden z dziennikarzy powiedział mi: „Ty uważaj, bo psychofani Romka!” i tak dalej. No to ja mówię: „Ale moment, tam Romek nie śpiewa; to po pierwsze. Po drugie nie zrobiłem tego, aby go podważać, ulepszać czy cokolwiek.” Po prostu zrobiłem to po swojemu, ale odniosłem się troszkę do tego klimatu, który Romek ze sobą niósł w swojej twórczości. Poza tym nie raz zetknąłem się z opinią typu „Romek byłby z ciebie dumny”. Ale przecież nawet sam Piotrek Luczyk wyraził swoje zadowolenie moją wersją.
Cały album „HEAVY WORDS” do przesłuchania.
Wiesz, mnie śmieszą dziś takie osądy różnych internetowych specjalistów, bo przecież to ty idziesz swoją drogą i wytyczasz szlaki. Gdybyś miał się przejmować tym co powiedzą ludzie, to nawet Ktulu byś nie dotknął. Ja się tylko boję, żebyś nie zrobił „Oriona”
Miałem już wiele zapytań o to, ale nie, nie zrobię tego. Bo „Orion” jest solówkowy. W nim są bardzo wyraźne motywy, które nie dałyby stworzyć wersji wokalnej. Wokalizy, efekty, jakieś dośpiewki – tak. Ale wtedy nie miałoby to charakteru utworu wokalnego, tylko kompozycji z wokalami. Wiosło Kirka jest obecne prawie wszędzie i to ono jest elementem zamykającym numer.
Wiesz, ja słyszałem od ludzi, że oni nie wyobrażali sobie jak można było zrobić wokale do „Delhi”, bo tam też jest gęsto od gitar. Ale, jak przecież sam Wojtek mi mówił, to on robi piosenki. Jest tam więc konstrukcja, która poniekąd udział takiego elementu, jak wokal, uwzględnia już na etapie komponowania. To takie wzięcie dodatkowego instrumentu przez kogoś z boku, kto może wprowadzić coś innego, świeżego i ciekawego zarazem.
Właśnie przypomniałeś mi taką rzecz, jak to był pewien zespół, który grał w restauracji. No i któregoś razu basista mówi, że nie będzie mógł zagrać, ale znajdzie zastępcę. No i znalazł jakiegoś tam kolegę i mówi: „Słuchaj, będziesz mnie zastępował przez dwa wieczory. Tutaj, zobacz, trzymasz o tak, a tu uderzasz w struny.” I kolega mówi: „OK, dobra.” Wziął bas i poszedł. Zespół gra, on z nimi i podchodzi do nich jeden z gości i mówi: „Wie pan co? Tak sobie pana obserwuję, jak pan tutaj gra. Ten pan, co był przed panem, to tak ręką poruszał i różne miejsca naciskał, a pan cały czas gra tak nie ruszając tą ręką.” Wtedy zastępca mówi: „Wie pan: tamten basista, to on jeszcze szukał, a ja już znalazłem”.
Ha ha ha ha ha! Zajebiste!
I teraz patrz: zespoły, które grają prosto… Bo przecież nie raz jest tak, że w prostocie jest kwintesencja.
Dokładnie! Nawet pamiętam wypowiedź jednego z dziennikarzy Trójki, który mówił, że on zaczął rozumieć tego czy tamtego gitarzystę, który gra solówkę na jednym dźwięku przez pół minuty. I on czuje w tym energię i zasadność. Jeden dźwięk potrafi zrobić ciarki.
No właśnie, bo jak grasz, próbujesz, bawisz się, doświadczasz tego dźwięku, to po jakimś czasie czujesz go tak, że możesz to uzyskać. To i ty przecież doświadczałeś tych numerów, które wybrałeś. Też ich na pewno słuchałeś masę razy, zanim się nimi zająłeś wokalnie.
Tak, to prawda. Wiadomo, że te starsze, jak Ktulu czy King siedzą bardziej w człowieku. Ale dzięki temu, że mam za sobą historię doświadczeń z muzyką, uczenia się jej i współistnienia, to te nowsze już nie sprawiają problemu. Teraz wygląda to tak, że słucham i już za pierwszym razem czuję jak zaśpiewam czy zadelkamuję w danych miejscach. Potem jest już tylko dopracowywanie; czasem detalistyczne i tym samym mozolne. I nie ma znaczenia czy numer jest subtelny, jak „Talizman” czy gęsty od blastów, jak przy Behemocie.
No, dobra. Załóżmy, że to się fajnie rozwinie. Co dalej? Koncerty? No bo teraz pytanie: czy będziesz chciał się mierzyć na żywo z tym materiałem, co jest nie lada wyzwaniem.
Mówisz wyzwanie… Wiesz, ja ten album nagrałem w ciągu zaledwie trzech dni. Po prostu miałem to wszystko w sobie, odczuwane jak należy, z pełnią duchową wręcz. I tylko wtedy mogłem to zrobić. Niektórzy wchodzą do studia i dopiero tam próbują, eksperymentują. Ja realizuję nagranie tylko wtedy, gdy jestem z nim jednością.
Ale miałeś ten komfort.
Kuba, no weśś! Jakbym miał komfort, to bym nagrywał przez tydzień czy dwa, zamawiał pizzę i whiskaczy ze trzy gatunki!
No tak, ale tu masz live’a, żywioł, bez możliwości poprawek. No i nie są to przecież łatwe rzeczy do śpiewania.
Tak, to prawda. Ludzie mówią mi, że numery, które sobie wybrałem, są trudne; jak na przykład „Delhi” Wojtka, o którym słyszę opinie, że „rozmawiam” z gitarami. I jedno drugiemu wcale nie przeszkadza, choć gitar w numerze jest pod dostatkiem. I poprosiłem Wojtka, aby udostępnił mi sesję. A on pyta: „To chcesz bez gitar?” „Nie!” – mówię. „Gitary są zajebiste i wszystkie być muszą!” Wiesz, chodziło o to, żeby móc wiosła porozsuwać w panoramie, aby zrobić wokalowi nieco więcej miejsca.
I teraz dalej. Pamiętaj, że to ja stworzyłem wokale, a nie, że mam kogoś naśladować, kto ma osiemnaście oktaw i cholera wie, co jeszcze w magazynku z amunicją wokalną. To odnośnie tych wyzwań. Czyli nie muszę się wysilać, ani niczego nikomu udowadniać, że skopiowałem Hetfielda czy Romka. Zrobiłem czystą robotę, bo po swojemu; tak jak czułem i jak mi pozwalał warsztat wokalny. Zresztą nagrywałem też w odpowiedniej kolejności, żeby rozwój rozśpiewania moich strun dawał też odpowiedni look każdemu z utworów. Jeśli więc można mówić o wyzwaniu, to sam postawiłem sobie wyzwanie i je po prostu zrobiłem.
Wracając do tematu zespołu: już podpowiedział mi jeden z dziennikarzy: „Rób skład i jedźcie z tematem na świat, bo to może chwycić.” Kto więc wie, jak to się potoczy.
A co do komfortu wykonawczego, o co pytałeś, to po pierwsze ja czuję te wszystkie numery, jak swoje. Czuję je takimi, jakie chciałem stworzyć, wiem na ile mogłem sobie pozwolić, aby jakoś symbolicznie dotknąć stylistycznie danego wokalistę… wiesz, w formie lekkiego ukłonu w jego stronę czy mrugnięcia okiem do niego lub słuchacza. A ten komfort wykonawczy… Gdy wchodzę na scenę, to czuję się, jak w domu. Wtedy jest spełnienie i radość.
Czyli nie masz tremy przed wejściem; przed jakimkolwiek występem?
Nie. Takiej, co paraliżuje, to nie. Ale taka ekscytująca, oczekiwanie na zasadzie „o, coś się będzie działo!” – to już tak. Powiem ci, jak kiedyś mój znajomy powiedział, że w końcu musi przyjść na mój koncert, bo już parę razy chciał, a nie mógł. Wtedy graliśmy z Helless chyba na WOŚPie w Policach. Już po koncercie podszedł do mnie i mówi, że on by nigdy w życiu tak nie zrobił; bo ja jak śpiewam, to patrzę ludziom w oczy. A dla mnie to normalne przecież, bo śpiewam do nich i mam im coś do przekazania.
Dickinson kiedyś powiedział, że on sobie radzi z tysięcznym tłumem tak, że wybiera sobie jedną osobę z tłumu i na niej skupia swój wzrok.
Ja mogę patrzeć na każdą jedną osobę i nie przestaję się koncentrować. Bo wiadomo, że można z textu wypaść, jak się człowiek za bardzo rozproszy. Zapatrzysz się na ładne dziewczę czy znajomego – i jeb! – po koncentracji. Dlatego dobrze jest nauczyć się tego, że jak śpiewasz jakiś wers, to już musisz mieć w pamięci początek wersu następnego. I jeśli nie będziesz się okładał obawą, że się pieprzniesz, to się tak nie stanie.

fot. Adam Tomasz Myśków
To chyba nawet taki rodzaj afirmacji?
Czemu nie! Ciekawe porównanie. Bo afirmacja, to uczenie swojego umysłu i podświadomości; wytyczanie sobie ścieżek; uczenie się siebie takim, jakim chcesz się widzieć i czuć. Uczenie się nawyków i zachowań. Jeśli więc taką praktyką nauczysz się być naturalnie swobodnym, to nie musisz za kulisami chodzić w jedną i w drugą, i mówić do siebie: „Tylko się nie walnij, tylko się nie walnij.” Bo ty po prostu wejdziesz w tą nową umiejętność i zaczniesz w końcu działać lepiej. To tak samo, jak z prawdą. Jest powiedziane, że jak mówisz prawdę, to nie musisz pamiętać co komu powiedziałeś.
U ciebie to chyba dobrze zadziałało, bo wygląda na to, że poradziłeś sobie z każdym z tych utworów. To tak, jakbyś je czuł od samego początku.
Tak dokładnie jest, bo wszystkie te kompozycje darzę olbrzymią estymą. No, a kiedy jesteś świadomym twórcą, to wiesz co i jak można zrobić, aby uzyskać efekt, jaki słyszysz w swojej duszy. Oczywiście każdą rzecz można zrobić na wiele różnych sposobów, które będą ciekawe, kreatywne, trafione, dające coś więcej. Każdy wokalista na pewno zrobiłby to inaczej, bo: ma inny charakter, inne preferencje, uczył się na innych wzorcach, uwielbia określone gatunki czy utwory, i tak dalej i tak dalej. Rozumiesz: wynik tego, co dostajemy do ręki jest składową mnóstwa czynników. Ja, podchodząc do linii, czułem je od razu w taki sposób i wiem, że skoro moja dusza tak mi linie konstruowała, to one są zgodne z tym, co czuję i co jest według mnie najlepsze. A to, że zrobiłem to z sercem i poszanowaniem samych kompozycji, jest wiele bezpośrednio trafiających do mnie opinii, że gdyby ktoś nie znał danego utworu i nie wiedział, że on jest tylko instrumentalny, to odbierałby go, jako numer, który od razu powstał z wokalami. I na pewno wiele takich osób będzie. Bo wiesz, to nie chodzi o to, żeby ich zmataczyć, żeby nie wiedzieli, że to było wcześniej instrumentalne, tylko żeby sprawić im dobre, pozytywne poruszenie serca; żeby słuchając czuli głębię, przekaz, żeby odebrali to całym sobą.
Tak odebrał to jeden z moich dobrych znajomych, który na koncerty metalowe czy rockowe jeździ bardzo często, kupuje płyty, koszulki i jest bardzo świadomy muzyki. A do tego potrafi być szczery, nawet w tym brutalnym wydaniu. I on mi powiedział bardzo zaskakującą rzecz: „Ty mi powiedz jak to jest, że ja w każdym z utworów słyszę innego Lessa?”
No, powiem ci, że coś w tym jest. Ale to tylko dowodzi, że masz ogromne możliwości.
Ja oczywiście wiem, co potrafię, i tworzę z pełnią świadomości, no ale Kuba… Słyszeć wielość osobowości jednego wykonawcy w każdym kolejnym kawałku? Rozumiesz, to jest już cholernie zaawansowany moment. I przyznam, że jest to dla mnie niesamowite.
Wygląda na to, że sięgasz do różnych wzorców; w sensie, że słuchasz różnej muzyki i masz szeroki wachlarz stylów, które ci pasują. To akurat dobrze o tobie świadczy, bo daje ci większą przestrzeń do tworzenia.
No tak, to prawda. Muzyka klasyczna, smyczki, ambienty elektroniczne, przez pop, rocka, metal do klimatów grindowych, które też uwielbiam. Każda kompozycja zrobiona z serca obroni się, a ja mam ciekawość szukać właśnie w tej różnorodności.
No właśnie chciałem powiedzieć, że postawiłeś na różnorodność, uciekając zapewne z pułapki zaszufladkowania w ramach stylistyki metalowej; co mnie akurat bardzo cieszy… Bo moje pojmowanie muzyki od zawsze sięgało trochę dalej. Od muzyki klasycznej, przez szeroko pojęty prog rock (a od kilku lat i prog metal), po metal tzw. ekstremalny właśnie. Zauważyłem również, że z wiekiem, czarne przyciasne kalesony… są naprawdę za ciasne ! I że warto sięgać wyobraźnią daleko poza swój horyzont. Że można się wzruszać przy choćby „Purple Rain” i nie przeszkadza to absolutnie w tym, by kontemplować zadumę w „Orionie”. Mogę się zachwycać znakomitą muzyką (która bazuje na elektronice i ociera się czasem nawet o techno) do gry „Alien Trilogy”, by za chwilę odpalić na przykład Slayera. ”Heavy Words” wpisuje mi się w ten sposób myślenia i odczuwania. Oprócz nazw oczywistych i klasycznych dla mnie, pojawili się artyści mi zupełnie nie znani. I znowu: ja w to wchodzę! Bo mnie to rozwija. I jako słuchacza, i jako poszukiwacza nowych wrażeń estetycznych.
Właśnie: przyjemność odbierania i rozwój. Bo przecież, jeśli dajmy na to, uwielbiasz golonkę z piwem, to przecież nie jest to jedyny posiłek, jaki spożywasz. Rozumiesz: nie ma tak, że ledwo się zbudzisz i już łapiesz kęs mięcha, a jak chce ci się spać, to jeszcze przed tym, jak cię organizm wyłączy, to jeszcze sięgasz po gryza. Różnorodność daje zaspokojenie wielości pragnień estetycznych naszego wnętrza. To tak, jak z naszym ciałem: ono potrzebuje wielu różnych składników, witamin, doznań. Podobnie z samochodem: jak będziesz lać paliwo nawet pod bak, ale nie robić nic innego, to co się stanie? Samochód w którymś momencie się rozkraczy. Bo nie wymieniłeś pasków, filtrów, nie dolewałeś oleju. Czasem czujesz, że cię energia rozpiera, więc posłuchasz innej muzy niż wtedy, gdy jesteś przybity czymś smutnym. A może coś robisz, co wymaga skupienia na tej czynności, no to chyba nie włączysz Meshuggi czy innych ekstremistów proga, którzy matematyką muzyki zajmują cały umysł słuchacza. Ja mam w sobie tę otwartość i chłonność różności klimatów, i nie obawiam się tworzyć tego, co czuję pełnią siebie. Oto kiedyś Sławek Orwat, gdy na jego liście Polish Chart w UK mój utwór wygrywał w kilku notowaniach, za każdym razem powtarzał na antenie, że „heavymetalowy wokalista skomponował i nagrał numer rodem z Motown Records”.
Chodzi pewnie o „Something”, tak?
Tak. A ja skomponowałem i nagrałem to, bo też kocham tego typu klimaty. Zresztą ogromny wpływ miał na mnie Phil Collins; i jeśli chodzi o linie melodyczne swoich wokali, sposób ich ekspozycji, ale też w warstwie kompozytorskiej czy nawet w sposobie grania na bębnach… bo też ładnych parę lat grałem i to bardzo bliski mi instrument. I przede wszystkim nie wstydzę się tak robić. Ja raczej pokazuję, że potrafię o wiele więcej, niż inni. A to akurat nie jest powód do wstydu, tylko do dumy.
No bo ty zrobiłeś też i cover „Purple Rain”, ale po swojemu, z pazurem…
I kiedyś, po jednym z występów, podszedł do mnie pewien dziennikarz muzyczny i powiedział: „Ty mogłeś mnie jakoś przygotować na to, co chcesz zrobić, bo ja o mało zawału serca nie dostałem! To było niesamowite!” Z kolei ostatnio, wielka fanka tego utworu, powiedziała mi: „Jak się teraz ze znajomymi spotykamy, to pytam czy słyszeli oryginał tego numeru. Jak mi mówią, że słyszeli, to ja im wtedy puszczam ciebie i mówię: ‘To jest oryginalna wersja!’”
I to są widzisz te chwile, gdy powstaje mój pomnik. I ludzie, swoim odbiorem i opiniami, sami go budują, a ja mam to szczęście dowiadywać się tego od nich. Jeśli więc ktoś mówi o mojej próżności i pomnikach, to uważam, że to zwykła zawiść. Szkoda, no ale tacy są ludzie… Mają prawo wyboru kim chcą być i decydować, jak chcą widzieć innych. Ja najpierw obdarzam ludzi pozytywną energią i niezależnie od opinii na czyjś temat, której mogę nie znać, kieruję się wyłącznie moją otwartością na drugą osobę.

fot. Less
To jeszcze nawiążę do jednej rzeczy, która trochę czeka od początku rozmowy. Bo zdziwiłem się lekko, gdy pokazałeś mi grafikę będącą okładką Twojego dzieła. Bo, szczerze mówiąc, spodziewałem się czegoś typowego i charakterystycznego dla muzyki metalowej… Tu nie ma nawet jednej czaszki! Nie ma również żadnej symboliki, czy nawiązań do grafik zespołów, których nazwy pojawiły się na tym albumie… Jest wielka niewiadoma ukryta, w tajemniczej skrzyni z odpalonym lontem. Zanim komuś uda się zajrzeć do środka – zawartość może eksplodować atakując uszy, duszę i serducho… Dość ryzykowne, ale to, co ryzykowne, zawsze jest pociągające… na zasadzie: „Sprawdź mnie, a przeżyjesz coś niesamowitego, niezapomnianego…” Bo jak się już zgodziliśmy, muzyka jest ponadwymiarową przygodą, podróżą w czasie i przestrzeni, oraz ogólnie szaleństwem ludzkości. Dodajmy, pozytywnym szaleństwem. Ja w to wchodzę!
Widzisz, ty jesteś otwartym odbiorcą i umiesz dostrzegać. Dlatego właśnie zauważasz różne rzeczy, potrafisz je nazwać i o nich rozmawiać.
Z okładką, ale i też z samym tytułem miałem na początku temat otwarty. Myślałem o kilku różnych rozwiązaniach. Któregoś jednak dnia puściłem w Przestrzeń prośbę o podpowiedź na super tytuł dla projektu. No i w sumie chyba jeszcze tego samego dnia przyszło to do mnie: HEAVY WORDS. „No tak!” – mówię. „Proste i z charakterem! I wszystko tu jest!” Podobnie było z tytułem książki. Bo najpierw miało być, jak tytuł płyty, ale któregoś razu doznałem olśnienia. Sławek Orwat prowadząc ze mną długi wywiad w Radiu WNET powiedział, że stworzyłem nowy gatunek muzyki. Między słowami wyraziłem wtedy, że stało się to w pewien sposób niechcący. I po powrocie do Polic pomyślałem, że zamiast tytułować książkę „Heavy Words”, czy po polsku „Ciężkie słowa” zechcę postawić na coś świeżego i zadziornego. I tak się stał tytuł „Niechcący stworzyłem nowy gatunek muzyki”. A o moim rozumieniu tego sformułowania piszę w książce.
Co zaś do samej grafiki, to pomyślałem właśnie o czymś bardziej komiksowym, a nie „metalowym”. Większość numerów, to kompozycje, o których można mówić „klasyczne”, bo mają lat „już-coś-tam”. Z kolei są to kompozycje albo już dobrze znane w swoich obszarach, albo słynne, które dużo swojego zrobiły. Tyle że teraz, dzięki mnie, wracają, ale z nową energią i potencjałem na kolejną aktywność. A to zrobiło niezłe „woow” wśród wielu osób z „branży”. To znaczy, że energia świetnych utworów została jeszcze podkręcona moimi wokalami, dzięki czemu zyskały nowego, świeżego kopyta.
Czyli mamy starą skrzynkę z dynamitem, do której przymocowany jest odpalony, gotowy na efektowne „buum!” lont. A w tle widać zbiorowisko czegoś, co napotkało już na swojej drodze tak zwaną „rozwałkę”. Ja natomiast przybywam z nową jakością eksplozji. Mam nadzieję, że „Heavy Words” zrobi przede wszystkim przyjemną, kreatywną rozróbę i utoruje nowe drogi dla kolejnych odkrywców.
Wielkie dzięki za kawał fajnej rozmowy!
My pleasure!



fot. Adam Tomasz Myśków
Odkryj więcej z Polska Muzyka alternatywna
Zapisz się, aby otrzymywać najnowsze wpisy na swój adres e-mail.
